+48 696 513 050, +48 694 650 192 office@rivigo.eu

Artykuł Anety Olender (22.09.2020)

Link do artykułu na:Temat


– Chciał wyglądać pewnie, ale wyszło inaczej. Wskazują na to drobne elementy i ich liczba, powtarzalność zachowań takich jak, spuszczanie wzroku, tempo mówienia – mówi Daria Domaradzka-Guzik. Ekspertka ds. mowy ciała komentuje zachowanie Zbigniewa Ziobry podczas konferencji, w trakcie której odniósł się do kryzysu w Zjednoczonej Prawicy.

 

Osobom, które oglądały wczorajsze wystąpienie ministra Ziobry, wydawać by się mogło, że był on spokojny, opanowany, bardzo pewny siebie.

Zwykły zjadacz chleba, który miał do czynienia z tym przekazem przez chwilę, oglądając wieczorem telewizję, mógł zobaczyć dobry występ ministra Ziobry, który całkiem sprawnie poradził sobie z tematem. Widać było, że chce się dogadać i że mu zależy.

Ważny jest jednak kontekst, a mianowicie informacja, że minister Zbigniew Ziobro jest osobą, która kompletnie nie radziła sobie do tej pory z wystąpieniami publicznymi. Nie jest tajemnicą, że podczas nich wyraźnie łamał mu się głos, pojawiały się drobinki potu i rumieńce oblewające lico. Emocje zawsze brały u niego górę.

W ocenie każdych wystąpień, w tym przypadku tych poniedziałkowych, trzeba się więc odnosić do tej charakterystycznej bazy.

Jak w takim razie wypadł Zbigniew Ziobro?

Muszę przyznać szczerze i uczciwie, że to, co wczoraj widziałam zarówno na pierwszej porannej konferencji w prokuraturze, jak i tej późniejszej w Ministerstwie Sprawiedliwości, było czymś absolutnie nowym. Takiego ministra jeszcze nie widziałam.

Takiego, który świadomie zarządzał mową niewerbalną?

Był świetnie przygotowany do wystąpień. Z punktu widzenia edukacyjnego i roli, którą pełnię na co dzień, można uznać to za ogromny plus i progres. Naprawdę mogę go pochwalić. Jednak jednocześnie widać bardzo wyraźnie, jak ważny to temat, skoro chciał nawet „dowyglądać” pewne rzeczy.

Nie chciał pokazać przed szerszą publicznością, jak jest to dla niego emocjonujące, czy też stresujące. Nie chciał, aby zdradziły to jego reakcje.

Zdecydowanie ciekawsza była w tym kontekście ta druga konferencja, w ministerstwie. Podczas niej mogliśmy zobaczyć trzy elementy wystąpienia – tak, jak nas w uczyli w szkole – początek, rozwinięcie i zakończenie.

Na samym początku mieliśmy do czynienia z ministrem, który wchodzi i tak naprawdę rozdaje karty. Jest pewny siebie, rzuca uśmiechami, nawiązuje relacje z dziennikarzami, nawiązuje do porannej dyskusji z jednym z reporterów. Po raz pierwszy widzimy go w roli cudownego przyjaciela ludzi, który stara się wkraść w łaski otoczenia.

Do tej pory jego wystąpienia były zazwyczaj komunikacją jednostronną, nastawioną na oświadczenia nawet w takich sytuacjach, kiedy dopuszczona jest luźniejsza formuła np. podczas konwencji wyborczych. Zawsze widzieliśmy go spiętego, nienawiązującego relacji z otoczeniem.

Wczoraj natomiast zobaczyliśmy, że minister Ziobro okraszał wszystkich od prawa do lewa łakomym spojrzeniem, rozdawał uśmiechy, emocjonalnie gestykulował. To wszystko powodowało, że spoglądając na taką osobę powierzchownie, mamy wrażenie, że jest to ktoś pewny siebie.

Przecież osoby niepewne siebie, które są wystraszone i zdenerwowane, nie uśmiechają się, nie wyglądają i nie zachowują się w taki sposób, jak minister Zbigniew Ziobro podczas konferencji.

Chciał przekazać: nie boję się i jestem twardym graczem?

Tak, to była gra pod takim tytułem. Mam wrażenie, że jego postawa miała zadać kłam temu, o czym dyskutuje się przez ostatnie kilkadziesiąt godzin, że jego rola spadła, że będzie odwołany, że jest zdany na łaskę lub niełaskę Jarosława Kaczyńskiego. Przyznaję, że był to całkiem skuteczny zabieg, który był też kontrą wobec komentarzy niektórych polityków PiS, mających umniejszać jego pozycję negocjacyjną.

Tyle tylko, że w znakomitej większości – jeśli mamy do czynienia z bazą, czyli o tym, o czym mówiłam na samym początku – widzieliśmy niestandardowe zachowania. Osoby świadome i będące sprawnymi obserwatorami są w stanie wywnioskować, że jest jakieś drugie dno.

Ważne jest także to, że nastąpiła werbalna i niewerbalna konwencja wkradania się w łaski – nazywamy to ingracjacją. Na poziomie niewerbalnym chodzi np. o uśmiechy, ale na poziomie werbalnym o sformułowania takie jak: „Wybaczcie państwo”, „Ograniczę się tym razem”, „Bardzo proszę was o zrozumienie”.


Było to pozorne umniejszanie swojej roli, a to w technice ingracjacji ma pokazać, że wcale nie jestem taki zły, jak o sobie mówię. Myślę, że wszystko to było bardzo świadome i bardzo sprawne, niemalże wyreżyserowane.

Jakie elementy zachowania były właśnie tymi, które były stosowane po to, aby „dowyglądać”?

Wyprostowane plecy, głowa wysoko, wzrok ponad horyzont, szeroka gestykulacja, która tak naprawdę u Zbigniewa Ziobry zaczyna się dopiero pojawiać, więc do niej nie przywykliśmy u niego. Te zachowania, plus uśmiechy, miały za zadanie „dowyglądać” pewność siebie.

Gdyby ten kontrolowany, świadomie zarządzany początek trwał, to mogłabym powiedzieć, że należy się szóstka za próbę „dowyglądania”. Natomiast później było już tylko gorzej. Chodzi o moment, kiedy Zbigniew Ziobro zaczął przekazywać ważne treści, które niosły ze sobą emocje.

Zaczęło się od obniżania głowy, pochylania jej, nie było już wzroku ponad horyzont. Zwolnił tempo mówienia na chwilę, ale później maksymalnie zaczął je przyspieszać. W jego przypadku jest to o tyle charakterystyczne, że ma wtedy zazwyczaj problem z dykcją.

Zaczyna mówić szybciej, podnosi się tembr głosu, czyli zaczyna mówić tonem wysokim, i traci szansę na zarządzanie dykcją.
Przestaje być zrozumiały i pędzi jak lokomotywa. To są zachowania, które pokazują: zaczynam się stresować, zaczynam się denerwować. Piękne gestykulowanie na początku zamieniło się w gestykulowanie jedną ręką, szeroko, wysoko, coraz wyżej. Często podkreślam, że wysokie emocje unoszą nam ręce, tak było w tym wypadku.

Kiedy się denerwujemy, kiedy zaczynamy się na kogoś wściekać, to zaczynam machać głównie jedną ręką. Podczas wystąpienia w ministerstwie faktycznie było widać, że te emocje były naprawdę silne. Nawet jeśli miał wszystko w miarę zaplanowane i był w miarę przygotowany, to tutaj tracił kontrolę nad sobą.

Oczywiście pojawiły się także drobinki potu. Dość dobrze maskowane, ale jednak w trakcie tych lekkich pochyleń było to widać przy zakolach. Spuszczał też wzrok, co jest charakterystyczne dla wysokich emocji, stresujących i kłopotliwych.

Gdyby to powiązać warstwą werbalną, czyli odnieść to do kontekstu, to najczęściej pojawiało się to wszędzie tam, gdzie odnosił się do koalicji, gdzie odnosił się do trudnej ustawy, do trudnej współpracy. Na przykład, kiedy mówił: „Ufam, że jest czas na rozmowę, że razem możemy to zrobić”. Całym sobą krzyczał: strasznie się tym martwię.

Czyli tak naprawdę jego mowa ciała przekazywała, że jednak się boi?

Strach jest jedną z tych emocji, którą klasyfikujemy w emocjach wysokich, czyli takich, które powodują, że nasze ciało bardzo na to reaguje. Mamy stres, mamy zdenerwowanie, mamy podniecenie, czy ekscytację. Konieczność odniesienia do kontekstu jest więc szalenie ważna, żeby nie pomylić tej emocji z inną.

Zdecydowanie jednak mówimy strachu i o kłopocie. Ciało pokazuje, kiedy jest w kłopocie. Chcę inaczej, chcę „dowyglądać” świetnie, ale niestety sprawa, którą się zajmuję i o której się wypowiadam, jest tak szalenie trudna, że ciało sobie nie radzi z warstwą werbalną.

Ten zaplanowany przekaz miał dotrzeć i do mediów, i do koalicjantów.

Warto zaakcentować to, że każda niespójność w komunikacji niewerbalnej z werbalną, czyli tego, co robimy z tym, co mówimy, zazwyczaj daje nam duży sygnał o nieszczerości.

Kiedy chcę powiedzieć jedno, jestem przekonana co do tego, a sytuacja wymaga powiedzenia czegoś zupełnie innego, trochę muszę skłamać, to wtedy zazwyczaj widzimy tę niespójność pomiędzy tym, jak się zachowuję, a tym, co mówię. I to też mogliśmy zaobserwować wczoraj podczas wystąpienia. Na poziomie werbalnym pojawiało się sformułowania „przeforsowaliśmy zmiany”, „zrobiliśmy projekty”…

„Nawet w rodzinie kochających się ludzi dochodzi do napięć, sporów, emocji i konfliktów. Mam nadzieję, że nasza koalicja dobrze nie tylko wychodzi na zdjęciach, ale też w działaniach”. Miał to charakter raczej konsyliacyjny?

Akcent położony był na ważną rolę Solidarnej Polski w Zjednoczonej Prawicy. Była chęć podkreślenia tego, że jesteśmy ważni, silni. Powiedziałabym nawet, że na poziomie przekazu pojawiła się informacja: „bez nas niewiele byście zrobili”.

Chciał wyglądać pewnie, ale wyszło inaczej. Wskazują na to drobne elementy i ich liczba, powtarzalność zachowań takich jak, spuszczanie wzroku, tempo mówienia. W pewnym momencie pojawiło się nawet załamanie głosu i chrząkanie. Właśnie wtedy, gdy mówił, że ufa, że jest jeszcze czas na rozmowę.

Utracił też akcent w geście, zaczął tylko machać ręką, ona nie podkreślała słów, nie była gestem, który ma podnosić walor merytoryczny wypowiedzi.

Z punktu widzenia przygotowania się do przekazu i rzekłabym trochę wyreżyserowanego studium przypadku, muszę powiedzieć o jeszcze jednej rzeczy, która pojawiła się poza warstwą niewerbalną.

Pierwszy raz przemycono zabieg storytellingu, próbę opowieścią wkradania się w łaski. Zbigniew Ziobro przytoczył historię spotkania z panią związana z hodowlą drobiu. W tej historii pojawiły się i łzy, i trudne słowa. Minister był oczywiście tym, który „przytulał do piersi”.

To jest zabieg stosowany w komunikacji perswazyjnej, kiedy chcemy osiągnąć pewien cel. Jego zadaniem było zbudowanie empatii wokół siebie, zaprezentowanie postawy koncyliacyjnej: chcę się dogadać, troska ponad wszystko.

To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że było to show – dość sprawnie na początku zgrane. Wszystko wysypało się później, bo emocje wzięły górę, ale to też jest ważny element, bo pokazuje, jak kwestia przeze mnie poruszana musi być dla mnie istotna, skoro uciekam się do narzędzi, których do tej pory nie stosowałem.