Przemysław Jedlecki: Przyznam szczerze, że wolałbym z panią porozmawiać przez telefon.Daria Domaradzka-Guzik, trener komunikacji, specjalistka ds. mowy ciała: Ciekawe dlaczego…Ponieważ, gdy czytam pani wpisy na Twitterze widzę, że ocenia pani wszystkich w pół minuty i to bardzo krytycznie.Zazwyczaj tak, ale potrzeba na to więcej czasu. Większość zdjęć, które oceniam i opisują pochodzi z obejrzanych w telewizji konferencji prasowych, wystąpień, przemówień. Zawsze oglądam całość. Ważny jest kontekst. To trwa.

Mowy ciała można się nauczyć?

Tak. Robią to najczęściej te osoby, które zarabiają na dobrym kontakcie z otoczeniem. W przypadku polityka walutą jest poparcie dla niego, czy jego ugrupowania. W nauce nie chodzi o to, żeby lepiej kłamać czy manipulować ludźmi. To ma pomóc mówcy. Żeby się nie stresował podczas zabierania głosu, żeby nie miał plam na twarzy, żeby się nie pocił, żeby się dobrze czuł. Gdy będzie czuł się źle zacznie mówić głupoty, ponieważ będzie myślał o tym, jak wypadnie zamiast o tym, co ma do powiedzenia.

Czy któryś z naszych lokalnych polityków dobrze ma opanowaną mowę ciała?

To Jerzy Buzek. Skuteczność komunikacji ma opanowaną do perfekcji. Świetnie zarządza gestem, tembrem głosu. To naprawdę wysoki poziom.

Ktoś jeszcze?

Kiedyś prezydent Andrzej Duda powiedział, że warto się stale uczyć. Potwierdzam.

Skoro o prezydencie mowa. Memiczna postać?

Bardzo. Myślę, że doszło do tego trochę przez przypadek. Andrzej Duda to polityk, który nie miał doświadczenia w zarządzaniu strukturami, a dość szybko awansował na najważniejsze stanowisko w państwie. To spowodowało, że na początku jego dziwne zachowania i związane z tym dziwne miny były efektem obawy o to, co pomyślą inni. Andrzej Duda bardzo chciał się wszystkim podobać.

Każdy chce być lubiany.

Dokładnie. Ale mam wrażenie, że prezydent tak bardzo chciał, że aż nie mógł. Niestety „spalił się”. Nie udało mu się zrobić dobrego wrażenia u każdego widza, czy słuchacza. W dodatku odnoszę wrażenie, że to co się działo w polskiej polityce i kwestiami związanymi z Trybunałem Konstytucyjnym i sądami powodowało u prezydenta wielki stres i ogromną niespójność między tym co myślał, a tym co musiał zakomunikować wiele razy światu.

Podpisując niektóre ustawy działał wbrew sobie?

Mam wrażenie, że były takie sytuacje, w których wątpliwości się pojawiły. Myślę, że to kwestie Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego wywoływały tego typu emocje. Ale widzę, że spójność mowy i przekonań u niego rośnie.

Zaczyna wierzyć w to co mówi i to w co robi?

Jeśli dobrze odczytuję mowę ciała, to tak.

A dlaczego na nas krzyczy? Podczas przemówień często podnosi głos.

Krzyk jest formą pokazania swojej siły. Zdarza się, że ktoś ma ją wewnątrz i cieszy się naturalnym autorytetem. Są też osoby, które mają tu braki i muszą je nadrobić krzykiem, minami, wysokimi gestami. Zachowania prezydenta są efektem chęci zaistnienia.

Wygląda to jakby Andrzej Duda bardzo lubi siebie słuchać.

Może tak być. Był taki skecz Stanisława Tyma, który jako dziennikarz sportowy występował w ogromnych słuchawkach i powtarzał, że to nie nadąża mówić, tego co słyszy. Mam pewność, że prezydent jest zadowolony  ze swoich wystąpień i trzeba przyznać, że jest w nich sprawny, choć istnieje ryzyko nadużywania np. mimiki.

Mam w pamięci oczami zdjęcie prezydenta z dziwną miną, gdy pokazuje dowód osobisty przed głosowaniem. Co się dzieje z twarzą Andrzeja Dudy?

Nie kontroluje jej. Są stanowiska, które wymagają pewnych zachowań. Nie posądzam prezydenta, że nie zna tych zasad. Podejrzewam, że wciąż chce być fajny. Tylko, że fajność nie zawsze przystoi do funkcji. To zaczyna być, a może już jest, śmieszne.

Co powinien prezydent zrobić z twarzą, by jej nie stracić?

Wyciszyć się. Uspokoić tembr głosu i gesty. Wtedy nie będzie źle.

Spodobało się pani zdjęcie prezydenta Dudy z koniem. „Kontakt wzrokowy utrzymany, lekkie pochylenie postaci” – opisuje pani tę parę. Jednym słowem rewelacja.

Po raz pierwszy analizowałam mowę ciała konia. Świetnie też zaprezentował się Andrzej Duda. Tylko, że chciałabym żeby na tym zdjęciu był ktokolwiek, ale nie prezydent kraju. Nie widzę tu dystansu, czy poczucia humoru. Prezydent ma być merytoryczny.

Na Twitterze nie oszczędza pani też innych polityków. Niektórzy z nich często podczas różnych przemówień patrzą w dół. Co się dzieje?

Gdy unikamy wzroku rozmówcy, to oznacza że nie chcemy z nim konfrontacji. Może dlatego, że się go boimy, a może dlatego, że nie chcemy się do czegoś przyznać.

Grzegorz Schetyna ostatnio w Sejmie miał wzrok wbity w mównicę.

To ciekawa postać pod względem edukacyjnym. Mam wrażenie, że Grzegorz Schetyna nie jest w stanie nauczyć się dobrze przemawiać. Jest całe życie w polityce i gdyby uznał, że to jest dla niego ważne, to już dawno by się poprawił. Wciąż popełnia podstawowe błędy, wciąż brak mu umiejętności przemawiania. Niestety nadal czyta z kartki. Można się nią posługiwać, by wesprzeć się np. liczbami, ale bez przesady.

Grzegorz Schetyna ma też wyjątkowy uśmiech.

Smutne jest to, że ten uśmiech jest oderwany od kontekstu. Mówi np. że łamane są zasady demokracji, że trzeba odwołać premiera, że w kraju się źle dzieje i nagle pojawia się słynny uśmiech. To nie ma nic wspólnego ze szczęściem. To efekt zdenerwowania.

Robert Biedroń w nagranym przed świętami Bożego Narodzenia filmie życzył Schetynie dużo uśmiechu. Wiele osób pisało komentarze, że się nie popisał. Chyba byłoby lepiej, gdyby na tym nagraniu Biedroń po prostu Schetynę zwyzywał od najgorszych.

To nagranie to manipulacja i świadome zarządzanie emocją. Widzimy lubianą i znaną osobę, która składa życzenia. Niby wszystko gra, ale jest tu ogromna złośliwość przeplatana gładkimi sformułowania. W dodatku na końcu następuje pauza i puenta: Życzę dużo, dużo uśmiechu. To nawiązanie do uśmiechu Schetyny i powiedzenie „śmiej się, nic innego ci już nie zostało”. To pokazanie wyższości. Te życzenia mogły być  nieszczere. Można podejrzewać, że to było świadome działanie.

Od lat w polityce jest też Zbigniew Ziobro. Do historii przejdzie jego konferencja prasowa, gdzie prezentował dyktafon, który miał być gwoździem do trumny Samoobrony, na konferencjach często jest czerwony, mówi dużo, głośno i szybko.

W tym przypadku mamy wielką lukę kompetencyjną w zakresie przemówień. Minister Ziobro ma nieszczęście mówić o rzeczach poważnych, które niosą ze sobą ogromne konsekwencje. W jego przypadku kłamstwo widać to od razu. Zaczyna się nerwowość, kolory na twarzy, podnosi głos, nakręca się, dochodzą gwałtowne gesty i brak kontaktu wzrokowego. Wszystkiemu towarzyszy panika i stres. Umiejętność wystąpień publicznych ministra Ziobry jest niska.

Myślałem, że gorzej prezentowała się Beata Szydło.

W przypadku pani premier widać, że była poddawana wielokrotnym naukom w zakresie komunikacji. Przy czym ten proces nie został zakończony. Gesty były wyuczone, każde słowo było obrazowane, ale Beata Szydło przesadziła. Jej przemówienia były „przepokazane”. Gdy ktoś przerywał jej wystąpienie premier wracała do wcześniejszego wątku i pokazywała i mówiła ostatnią frazę jeszcze raz. Nauka okazała się nieskuteczna. Było widać sztuczność.

A co z głosem? Przemówienia Beaty Szydło było monotonne, wręcz nużące.

Podniosła głos, gdy powiedziała: Te nagrody się im należały! Ale pełna zgoda, tak to wyglądało. Nuda, brak umiejętności budowania atencji odbiorcy i dotarcia do niego z argumentami. Stąd krzyk, by skupić na sobie uwagę.

Przed Bożym Narodzeniem była konwencja PiS. Telewizje mogły pokazać wyłącznie to, co chciał organizator. I zobaczyliśmy osoby, które wyglądają na znudzone, nieobecne, prezes Jarosław Kaczyński też nie wyglądał na szczególnie zainteresowanego przemówieniem Mateusza Morawieckiego.

Nie ma co się doszukiwać drugiego dna. Sprawny mówca buduje atencję odbiorcy. Po minach było widać, czy premier trafił do swoich własnych, starannie wyselekcjonowanych słuchaczy. U premiera mamy, podobnie jak u Beaty Szydło wyćwiczone gesty. Brak mu naturalności.

Z kolei Kamila Gasiuk-Pihowicz ogłosiła radosną nowinę, że przechodzi z klubu Nowoczesnej do klubu PO.

Miał być sukces, szczęście, radość. A widzieliśmy zaciśnięte usta, spojrzenie skierowane gdzieś daleko, czasem w bok. W kolejnych scenach doszły jeszcze opuszczone kąciki ust, smutek w oczach. To przykład sprzeczności między słowem a gestem. Uczucia dobrze było też widać u Jarosława Kaczyńskiego, gdy spotkał Lecha Wałęsę w koszulce z napisem „Konstytucja”. W pewnym momencie patrzył na byłego prezydenta z pogardą. Można powiedzieć, że płynęła ona prosto z serca.

A Wojciech Kałuża? Gdy w sejmiku województwa śląskiego przeszedł z Nowoczesnej na stronę PiS i dał tej partii władzę pocił się, czerwony unikał spojrzeń innym w oczy, był bardzo zdenerwowany, a jeden z posłów PiS stał nad nim i trzymał rękę na jego ramieniu.

Jeśli podejmuję dobrą decyzję, to dlaczego nagle zaczynam się denerwować, pocę się i trzęsą mi się ręce?

Wojciech Kałuża postąpił wbrew sobie?

To, co pokazywało jego ciało, absolutnie wskazywało, że tak było. Tam coś nie grało. Nie wiem, czy został zmuszony do zmiany frontu, czy zachęcony, czy może na drugi dzień źle się poczuł ze swoją decyzją i wystraszył się np. opinii publicznej. Wiem, że coś było na rzeczy i jego zachowanie było efektem silnych emocji. A poselska ręka na ramieniu to zapewne ochrona, otucha, ale może to być też znak kontroli. To gest, który mówi: Trzymaj się stary, jestem z tobą, ale pamiętaj, co ustaliliśmy. Jeśli ktoś podejmuje decyzje zgodne ze swoim przekonaniem, to nie powinien mieć problemu z tym, żeby tego bronić. I powinno to być widać.

A widziała pani polityka, u którego komunikacja niewerbalna jest w pełni zgodna z tym, co mówi?

W pełni? Nie jestem w stanie wskazać polityka, który spełnia to kryterium.