Artykuł Anny Dryjańskiej (9.10.2019)
Link do artykułu na:Temat.pl
Kto wygrał debatę wyborczą TVN? Każda siła polityczna od razu po zakończeniu dyskusji ogłosiła, że to jej przedstawiciel wypadł najlepiej. Podobnie zareagowali zdeklarowani wyborcy tych partii. Co na to Daria Domaradzka–Guzik, ekspertka ds. wizerunku?
Daria Domaradzka–Guzik: Bezapelacyjnym zwycięzcą jest Adrian Zandberg.
Dlaczego?
Kolejną jego zaletą było to, że w swoich wystąpieniach zwracał się do osób nieprzekonanych. To bardzo ważne, by określić odbiorców swojej wypowiedzi, bo wtedy wiadomo, jak do nich mówić.
Na korzyść Zandberga zadziałało też to, że przed budynkiem TVN kibicowali mu pozostali tenorzy Lewicy: Robert Biedroń i Włodzimierz Czarzasty. Do wyborców poszedł przekaz o jedności, której tak teraz brakuje w życiu publicznym, a także postawa „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Ludziom się to podoba.
Kto według pani zajął drugie miejsce?
Izabela Leszczyna. Kandydatka Koalicji Obywatelskiej doskonale pokazała, że kobiety też mają siłę i potrafią skutecznie argumentować. Podobnie jak Zandberg mówiła do osób wahających się, czego nie zrobili pozostali kandydaci.
Jej zaletą jest to, że ma wizerunek osoby koncyliacyjnej, nastawionej na dialog i rozwiązywanie problemów. To może przemawiać do wyborców niezdecydowanych. Kolejnym plusem jest to, że Leszczyna potrafi o bardzo trudnych sprawach – w tym gospodarczych – mówić bardzo prostym językiem.
Skoro polityczka PO zaprezentowała się z tak dobrej strony, to dlaczego to nie ją wskazała pani jako zwyciężczynię debaty?
Myślę, że gdyby nie to, że była przeziębiona, mogłaby z powodzeniem rywalizować z Zandbergiem o palmę pierwszeństwa. Jednak z powodu infekcji nie miała swobody wypowiedzi – to było widać i słychać, bo miała na przykład problemy z oddychaniem.
Na miejscu trzecim widzi pani…
Marcina Horałę. Był bardzo sprawny w zarządzaniu mimiką, zachowywał kamienną twarz, panował nad tym, by nie pokazywać, że coś go rusza. Dobrze trzymał kontakt z odbiorcą i zarządzał gestem.
To co zawiodło u kandydata PiS?
Zaprezentował niespójny komunikat. Z jednej strony prezentował się jako osoba pewna siebie, z drugiej próbował z siebie robić ofiarę współdyskutantów i stacji telewizyjnej. Te dwie rzeczy po prostu nie współgrają. Stąd wrażenie sztuczności, które osłabiło efekt jego wystąpienia.
Zostali jeszcze Krzysztof Bosak i Władysław Kosiniak–Kamysz.
Przedostatnie miejsce przyznałabym przedstawicielowi Konfederacji. Był bardzo dobrze przygotowany do debaty, nie zaskoczyło go żadne pytanie.
Uważniejszy widz zauważyłby jednak dwie rzeczy świadczące o tym, że tak naprawdę nie był spokojny. Pierwsza to rozbiegane spojrzenie omiatające całe studio. Druga to bardzo szybkie tempo mówienia, bez miejsca na pauzę – chyba każdy z nas zna to uczucie, gdy jesteśmy na scenie i mamy coś powiedzieć, ale chcemy jak najszybciej skończyć. Takie właśnie wrażenie sprawiał Krzysztof Bosak.
Dlaczego Kosiniak–Kamysz wylądował na końcu pani zestawienia?
Bo mówił cały czas do kamery. To dobra rzecz, jeśli ktoś się zwraca wprost do widzów, ale nie wtedy, gdy odpowiada komuś w studio. Kosiniak–Kamysz odnosząc się do swoich oponentów powinien patrzeć na nich i mówić do nich. To byłoby naturalne zachowanie.
Wpatrywanie się w czerwoną lampkę kamery, gdy się mówi do kogoś obok, trąci aktorstwem. Największą wadą lidera PSL podczas tej debaty była nadmierna teatralizacja wystąpienia.
Chcę jednak zastrzec, że Władysław Kosiniak–Kamysz zrobił ogromny postęp w wystąpieniach publicznych. Wystarczy porównać materiały sprzed 2-3 lat z tym, co jest teraz. Być może rolę gra też typ wystąpienia publicznego – może się okazać, że Kosiniak–Kamysz lepiej sobie radzi na wystąpieniach wiecowych, gdy mówi się całym ciałem, niż na debacie studyjnej, która jest nieuchronnie bardziej sformalizowana.
Czym – jeśli w ogóle – zaskoczyła panią ta debata?
Wysokim poziomem wystąpień. Rzadko ogląda się teraz takie dyskusje. Podobało mi się to, że kandydaci mieli możliwość zwracania się do siebie, odpowiadania. Chciałabym, by tych interakcji było w debatach jeszcze więcej. Marzy mi się coś na kształt debat amerykańskich, gdy z publiczności padają pytania, których nie można przewidzieć. Wtedy kandydat ma szansę pokazać jakim jest człowiekiem.
Nie obawia się pani zarzutu, że ten ranking odzwierciedla nie mowę ciała i umiejętności uczestników debaty, ale pani poglądy polityczne?
To zarzut, który pojawia się na Twitterze za każdym razem, gdy wskazuję skuteczność komunikacyjną dowolnego polityka, niezależnie od tego, z jaką partią jest związany. A wskazuję reprezentantów różnych ugrupowań, zależnie od tego jak wypadli.
Czy politycy odnoszą się do pani uwag na temat ich występów?
Ci, którzy to robią, dziękują za wskazówki – nawet jeśli pokazuję, że z czymś sobie nie poradzili. To świadczy o ich dojrzałości.